środa, 3 września 2014
012: "Ed Sheeran"
Daria's POV
Szlajałam się po moim ciemnym pokoju, w którym aktualnie nic nie widziałam. Straciłam kompletnie ochotę na sen. Chodziłam, a moje oczy cały czas były wbite w ekran telefonu. Jedna wiadomość może nagle zepsuć wszystko do tego stopnia, że zastanawiam się czy moje życie to nie jakieś cholerne talk show, albo ukryta kamera. Ba, jeszcze gorzej! Zdarza mi się pomyśleć że jestem w meksykańskiej telenoweli, nawet jeżeli moja aktualna sytuacja nie wiąże się z żadnym z powyższych. Innymi słowy - nie jest zabawnie. Nawet nie próbujcie zaprzeczyć, bo gdyby tak było pewnie spałabym teraz smacznie w moim łóżku śniąc o jednorożcach szukających garnka ze złotem na końcu tęczy. A zamiast tego jestem chora, dostaję jakieś debilne sms'y, nie mogę spać w nocy i czuję się jakbym zaraz miała wyjść z siebie i stanąć obok. O ile zaraz się tak nie stanie. Spojrzałam ze łzami złości które tworzyły szklankę na moich oczach ostatni raz w ekran telefonu zanim nie rzuciłam nim o ziemię. Mimo że telefon sam w sobie nie jest wytrzymały na szybce zrobiła się tylko rysa. Taka malutka. A szkoda.. Przynajmniej nie byłabym jedyną cierpiącą w tym pomieszczeniu. Jeżeli mowa o personifikacji to chyba za często dodaję różnych cech charakterystycznych do mnie przedmiotom. Kolejna fobia, ups.
Spojrzałam na zegarek. Szósta rano. Nie było sensu już zasypiać, więc po prostu wyjęłam z szafy jakieś ubrania, no bo w końcu dzisiaj znowu idę do szkoły. Ciekawa jestem jak mój organizm to wszystko zaakceptuje. Ledwo spałam, tak właściwie to tyle co nic, Jestem nabuzowana i wściekła, to chyba za dużo jak na leciutkie ciało takiej dziewczynki jak ja, hmm?
Udałam się do łazienki, włosy uczesałam, a następnie spięłam w niedbałego koka. Moje wypadające od chemii włosy nadal mi pozwalały na koki, kucyki itp. Mam nadzieję że tak pozostanie.. Chciałoby się, tak. Umyłam twarz, zęby, po czym wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam schodami na dół, po drodze łapiąc torbę służącą do szkoły. Zabrałam z blatu znajdującego się w kuchni klucze i pośpiesznie wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi. Byłam już nieco przemęczona, ale skończyłam już zwracać na to uwagę, bo od momentu zdiagnozowania u mnie białaczki nie było ani jednego dnia w którym czułabym się dobrze. I na pewno nie będzie. W ciągu następnych pięciu minut znalazłam się na przystanku autobusowym. Mój autobus jechał 07:09, a do szkoły jechałam z 40 minut, więc raczej zawsze w szkole byłam parę minut przed dzwonkiem. Chyba że była jakaś kolizja, albo inny wypadek - ew. Autobus się zepsuł, ale tyle co on przeżył nie życzę żadnemu innemu pojazdowi.
Wreszcie nadeszła pora i mój autobus przyjechał, wsiadłam pierwszymi drzwiami, ukazując kierowcy który zresztą już mnie znał swój bilet. Zajęłam pojedyncze miejsce z przodu, i założyłam moje białe beatsy, po czym podłączyłam je do mojego telefonu, który parę godzin temu przeżył mały wypadek.
Ciekawe przez kogo, Daria..
Włączyłam piosenkę Eda Sheerana, który miał wysokie miejsce na mojej playliście. Zakochana jestem w tym rudzielcu, przysięgam! Gdyby nie Dawid, to już bym się za niego brała. A zresztą - nie ja jedyna. No bo niby jakie ma znaczenie to że jestem niezliczoną ilość kilometrów od niego, a on nawet nie wie o moim istnieniu? Kwiat też nie zna wszystkich swoich fanów, a oni nie rozpaczają! A co dopiero Justin Bieber. Dziewczyny próbują się rozdziewiczać przy jego plakatach, to dlaczego mi nie wolno pieprzyć muzyki Eda? Ja wiem że życie nie jest sprawiedliwe, ale chyba mam prawo oczekiwać sprawiedliwości jeżeli chodzi o moich mężów, albo nie wiem, koty, psy. Wolny kraj, wolne decyzje, no halo. Dobra, dobra.. Już koniec! Brudne myśli, wychodzić z mojej głowy! N A T Y C H M I A S T ! Przysięgam na Boga, że zaraz nie wytrzymam. Strzeliłam sobie tzw. "facepalma", ale plask był tak głośny że parę osób w moim otoczeniu odwróciło się i popatrzyło na mnie wzrokiem mówiącym "co to było idiotko?"
Pieprzone poczucie humoru. Pieprzony autobus. Pieprzcie się wszyscy, cholerniki.
Jechałam sobie dalej, wpatrując się w znikające za mnie pola, lasy, domki, i jakieś inne budynki, łąki itp. Wreszcie zobaczyłam budynek, który był moją szkołą. Autobus zatrzymał się parę kroków od szkoły, drzwi otworzyły się, a ja wysiadłam. O mało co nie upadłam, ale na szczęście w porę złapałam się ceglanego murka, który uratował mnie przed upadkiem. Głupi ma zawsze szczęście - coś w tym jest. Znalazłam się dokładnie przed drzwiami żółtawo-limonkowego budynku, który może wyglądał dobrze, ale to jakie znajduje się tam towarzystwo przekracza ludzkie granice. Szczerze to nie lubiłam tam chodzić. Mimo że z nauką nie miałam problemów, a nawet pomagałam niektórym, po prostu nie ciągnęło mnie tam. W sumie to wiadome że większość nie lubi chodzić do szkoły, ale nie wolno patrzeć tylko okiem pesymisty, bo nie zauważa się tych dobrych stron uczęszczania do szkoły. Nauka. Nie chodzi mi tu o naukę z książek, z tablicy, zeszytu albo innych źródeł które wykorzystujemy do nauczania, gdy mamy do zrobienia coś zadane przez nauczyciela. Głównie mam na myśli naukę życia. Poznajemy kogoś, zbliżamy się, oddalamy, poznajemy innych. Czasem osoby które znamy właśnie stamtąd okazują się najlepszymi, a niektórzy największą porażką życia. Ale nie wszystko tak naprawdę jest różowe, słodkie i kochane. Uczęszczanie tu sprawia nam również ból. Nie taki ból, że możesz oberwać linijką po ręce od nauczycielki, tak jak to było za czasów gdy uczyć musieli się moi rodzice, dziadkowie. Idealnie pasuje tutaj przysłowie "Kij ma dwa końce. Jednym się bije, a drugim można oberwać." które jest idealnym odzwierciedleniem relacji między uczniami. Dla Was to może i chore, że opowiadam o szkole z punktu widzenia jakiejś ckliwej, wiecznie dramatyzującej dziewczyny, bo mimo że w moim życiu zdarzają się momenty, które można by nagrać i wsadzić do jakiegoś romantycznego filmu, nie jest wcale kolorowe. To tylko parę osób nadaje mu barw, a reszta jest szara.
Po moich długich rozmyśleniach pod szkołą, gdzie kątem oka mogłam zauważyć wzrok prawie każdego przechodnia na mnie. Nie wiem czy chodziło tu o to, że jestem blada, mam podkrążone oczy, albo to że wyglądam jak jakieś gówno, albo czy stoję na środku schodów z nieobecnym wzrokiem wpatrzona w przestrzeń przede mną.. Nie wiem. Tak samo nie wiem dlaczego nikt się ze mną nie przywitał, nie podszedł. Pieprzeni egoiści. A może to ja jestem tak zadufana w sobie że sama do kogoś nie podejdę? Zostańmy przy opcji pierwszej. To inni są źli, ja jestem okej.. Jestem okej.. Bo jestem, chyba.
Bo przecież nikt nie musi wiedzieć że uważam się za bezwartościowe gówno. Że jestem grubą lochą i nie zasługuję na takiego chłopaka jak Dawid. Przecież nie powinno nikogo obchodzić to że zaraz zdechnę przez tą chorobę i tylko udaję uśmiechniętą. Wyżera mnie od środka i nie mogę nic z tym zrobić. To wszystko zabiera mi całą energię, a codzienne czynności to wszystko utrudniają. Chciałabym zostać sama, bez nikogo. Żeby każdy ode mnie odpoczął, a ja siedziała w ciszy, bo przecież każdy powinien mieć na to wyjebane, a na pytać się co u mnie. Przecież wszyscy doskonale wiedzą, że zaraz mogę umrzeć i nic na to nie poradzę. Mam mówić że jest dobrze? Pewnie. Następny żart proszę. Nie jest i na pewno nie będzie. Jestem jakaś psychiczna. Kurwa, czy to kolejna choroba? Nie dość, że męczę się z białymi krwinkami które robią sobie wojnę z moim niegdyś zdrowym organizmem, to jeszcze mam się leczyć na głowę? Śmieszne jest to, że nikt nie rozumie że mam rację.
Dobrze, że nikt nie siedzi w mojej głowie.
Bo nie siedzi..
Prawda?
__________________________________________________________
Rozdział krótki, ale miałam taką wenę..
W następnym będzie się działo, obiecuję!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kiedy następna część?
OdpowiedzUsuń